From the catalogue, BWA Walbrzych, May 2014
URZECZYWISTNIENIE
„Ja fotografem nie jestem i nie chcę być” – tak dosadnie określiła Hanna E. Masojada /HEM/ swoje podejście do malarstwa w niedawnej rozmowie. Do malarstwa, a właściwie szerzej, do określonego i związanego z różnymi konwencjami realistycznymi, sposobu reprezentacji rzeczywistości w sztuce. To poniekąd odniesienie do własnych początków jako malarki, która od „realizmów” zaczynała. Od pejzaży i stopniowego, ale konsekwentnego ich „skracania”. Redukowania motywów, upraszczania form. Dziś jej obrazy koncentrują się na jednym motywie, trudnym do przedmiotowego określenia, ale bardzo wyrazistym formalnie. Masywne, monolityczne kształty, pochodna przyjętego formatu i zarazem sedno przedstawienia. To malarstwo niemal minimalistyczne, ale nie w znaczeniu jaki „minimalizmowi” przypisujemy. Nie ma w nim chłodu geometrycznej redukcji, jest za to intrygująca i wciągająca nieoczywistość form. Jakaś medytacyjna przestrzeń, w której prawda tych płócien wolno do nas dochodzi.
Ostatnie obrazy mają w sobie coś ze zwięzłości i zagadkowości haiku. Tym porównaniem wskazuję na ważny dla Masojady obszar inspiracji, czyli kulturę Japonii, do czego jeszcze powrócę. Ostatnie cykle malarskie są z tej perspektywy jakby próbą samoograniczenia. Próbą rozwiązania intelektualnych paradoksów. Jak namalować obraz w formacie kwadratu, przy minimalnej ilości środków wyrazowych? Jak wydobyć z konkretnej formy malarskiej ulotną refleksję, jak rozwiązać obraz kolorem by wewnętrznie „zaświecił”?
To wszystko są dylematy, które artystka próbuje podjąć w ciężkiej i długiej pracy z obrazem. W skupieniu, w którym dokonuje się ta niezwykła transformacja płótna i farby w coś nowego, w obecność.
Malarskie cykle Masojady są efektem swoistego procesu medytacji, właściwie pracy medytacyjnej, skupionego dialogowania z tym co się pod ręką formuje. Ale to tylko jedna część jej malarskiej aktywności. Druga to obrazy bez blejtramów, malowane nie na zagruntowanych płótnach, ale na jedwabiu konserwatorskim. I tu wrócić trzeba to wspomnianych japońskich inspiracji, bo i te obrazy bezpośrednio z nich się wzięły. Sama artystka nie kryje swoich fascynacji filmem „Lalki” (2002) Takeshi Kitano i kostiumami Yohji Yamamoto. Filmowe obrazy Kitano niezwykle sensualne, nasycone barwami, wyzwoliły w niej potrzebę kolorystycznej ekspresji. Ale też utwierdziły ją w przekonaniu o potrzebie samookreślenia malarskiego. Były pytaniem, dylematem wobec praktyki malarskiej. Masojada próbowała to rozstrzygnąć w obrębie nowych doświadczeń warsztatowych. Technika malowania na jedwabiu narzucała określone procedery, tempo pracy, środki techniczne, przygotowanie farb gryfalanowych, samo ułożenie podobrazia, sposób pracy nad dużym formatem. To były wyzwania odmienne od warsztatu „sztalugowca”. Jedwabie układała na podłodze, nakładała farbę w sposób żywiołowy, ekspresyjny. Jak kiedyś Pollock, w szamańskim tańcu wokół płótna. I tak jak on była wewnątrz tych obrazów, w ich dzikiej materii, rozpływających się plamach, zaciekach i trudnej do opanowania strukturze, gdzie decyzje trzeba podejmować szybko i nie ma czasu na poprawki. Jej „obrazy na płachtach jedwabiu” – jak pisała o nich Danuta Wróblewska - są morfologicznie niejednoznaczne. Mogą być – i tak się dzieje – traktowane jak tkaniny. Lecz w intencji i podejściu autorki są obrazami. Tylko inaczej malowanymi i innej emocji poświęconymi. Większość z nich wypełniają biologiczne formy, tworzące oniryczne przestrzenie, pełne kolorów i dynamiki. Ale też dramatyzmu, szaleństwa, pasji. Celnie ujął to Krzysztof M. Bednarski, dostrzegając w nich „zdarte skóry z tańczących menad”. Lekkość i szlachetność jedwabiu zdaje się rozsadzać bachiczny trans i zapamiętanie.
Twórczość malarska Masojady mieści się między granicznymi stanami – skupienia i medytacji oraz ekspresji i dramatyczności. Dla obu z nich artystka wypracowała swoje własne środki wyrazu. Własny język, jego składnię i morfologię. I póki co, konsekwentnie potrafi te odmienne, ale i komplementarne światy utrzymać w równowadze.
Waldemar Baraniewski